poniedziałek, 31 października 2016

I

Tupot szybko przemieszczających się stóp uciekającej postaci zagłuszył szum olchowych liści. Z perspektywy powierzchni ziemi widać było, że konni za nią zbliżają się, depcząc mchy i trawy porastające rzadki las. Postać biegła, chcąc pozostawić w tyle pościg…coraz wolniej jednak i z coraz większym trudem. W końcu trzask łamanych gałęzi i tupot końskich kopyt przycichły. Znów dało się poczuć spokój i uchwycić jedynie piękno letniego zmierzchu.

- Czy wiesz może kto to był?- zapytała nieśmiało dziewczyna, która podczas spotkania zajęła miejsce w kącie izby. Pożałowała jednak tego szybko.
-Oj, młode to i głupie! Babka jeno obrazy widzi, no nie babko?
Niezwykle pomarszczona kobieta, spojrzała szklanymi oczami, na tego, który wyręczył ją z odpowiedzi i kiwnęła ostrożnie głową. Mężczyzna zadowolony ze swojej racji, podniósł powoli swe otyłe ciało z ławy i dodał, patrząc na wszystkie zebrane w izbie kobiety z wyrazem wyższości.
-A teraz już spać musi. Zioła ciało trują, jutro o widzeniu rozprawim. Hela! Jonein! Zostańcie z babką dopóki nie zaśnie.

Tuzin kobiet wyszedł kłębem z chaty w aurze niegasnącego szmeru, a tuż za nimi sołtys, zamykając drzwi na klucz. W pomieszczeniu pozostała tylko jasnowłosa, może 15- letnia dziewczynka z niemal identycznie wyglądającą matką. Dwie drobne i blade istoty stanęły po obu stronach łóżka, na którym okryta pierzynami leżała babka, poza chrapliwym oddechem, niedająca żadnego znaku życia. Mała Hela wyciągnęła babce z pod głowy jedną z poduszek i pogładziła ją po kredowobiałym policzku. Następnie podała poduszkę matce. Ta przycisnęła ją do pomarszczonych ust i pokrytego starczymi plamami nosa. Hela w tym czasie usiadła na nogach babki. Po chwili ciało przestało się prężyć. Hela i Jonein wyszły z chaty, zamykając ją za sobą kluczem.
Świeże nocne powietrze unosiło się nad ziemią. Pachniało trawą, liśćmi z okolicznych brzóz i mułem z niedaleko płynącej rzeki. Był nów i ciemność spowiła drogę pomiędzy nielicznymi drewnianymi chatami. Kierunek tej drogi wyznaczała Droga Mleczna, jaśniejąca niczym odbicie na tle czarnego nieboskłonu i reszty gwiazd. Niektórzy mieszkańcy wsi nie spali jeszcze. Niewyraźne postaci w oknie chałupy sołtysa zdawały się dążyć gwałtowanie do samozagłady. Jedna większa z batem w ręku, wyraźnie dominowała nad drugą, wciśniętą w kąt, z rękoma założonymi na głowę. Na parapecie okna stała lampa, której płomień drgał niewyraźnie. Kilka metrów dalej zduszone popiskiwanie psa zdawało nieść się w przestrzeni. Rytmiczne uderzenia wskazywały, że był to czas wymierzania kary. To przez zagryzione kury. Grygiel mówił, że widział jak lis się kręcił przy obejściu Tomiły. Po chwili do odgłosów psa dołączył szelest liści. Inga poczuła powiew powietrza na twarzy. Nadchodzi burza. Nie było czasu by przysłuchiwać się katom. Musiała biec do Lidii.


Stanęła przed drzwiami chałupy tak starej, że pamiętającej jeszcze czasy wojny. Drzwi ze zbutwiałego drewna osiadły już lekko. Zapukała w nie pięścią kilkakrotnie. Odczekała chwilę i zapukała jeszcze raz. Słabe światło z sieni prześwitywało przez szeroką szparę pomiędzy drzwiami a futryną. Jednak nikt się nie zbliżał. Cykania świerszczy nie zagłuszył żaden szmer butów czy trzask podłogi, żadne drganie powietrza przechodzącego przez zbutwiałe deski. Tylko stały zapach- starości i stęchlizny. Chciała otworzyć drzwi, ale były zamknięte od środka. Niepokój związany z wizją babki stał się nagle niczym, gdy pojawiła się myśl, że Lidii mogło stać się coś złego. Zdenerwowana podbiegła pod okno, z którego dochodziło światło. W oddali rozniósł się krzyk żony sołtysa. Pomimo całej swojej okropności, nie zasłużył teraz na uwagę. Przepadł w ciemnościach a Inga zanurzyła się w malwy i słoneczniki gęsto rosnące wokół domu Lidii. Wspięła się na palcach i spojrzała przez okno. Powiodła wzrokiem od jednej ze ścian do pieca wymurowanego po przeciwległej stronie. Podłoga była w kilku miejscach mokra od wody a przy piecu zalegały spore kałuże. Zaraz obok nich, leżało przewrócone wiadro. Zaniepokojona Inga pobiegła z powrotem do drzwi. Zaszamotała kilkukrotnie klamką bezskutecznie. Odetchnęła kilka razy i poprosiła siebie w duchu, żeby zrobiła tym razem wszystko jak należy. Położyła rękę na drzwiach, w miejscu gdzie po drugiej stronie drzwi powinien być przyczepiony skobel. Skoncentrowała się na jego konstrukcji, jego energii. Po chwili też poczuła- mrowienie i ciepło, które przepłynęły wzdłuż jej ręki. Usłyszała szczęknięcie a później trzask. Skobel rozpadł się. Inga weszła do dusznej sieni. Wokół pachniało rozkładem. Zapach pochodził z resztek jedzenia zostawionych kotom przed wejściem. Podłoga, zwykle wyszorowana do białości w obejściach, tu lepiła się od kurzu i brudu z zewnątrz. Było też cicho. Przeszła ostrożnie z sieni do izby. Deski trzeszczały przy każdym jej kroku. Pod piecem rozlana była woda i leżało przewrócone wiadro, tak jak zaobserwowała to przez okno. Na ścianie obok okna wisiał obraz przedstawiający Bartłomieja- zmarłego męża Lidii. Młoda przystojna twarz kontrastowała z otaczającymi ją zbutwiałymi deskami. Mężczyzna patrzył spokojnie w dal z lekkim uśmiechem na ustach. Inga poczuła nagle coś ciepłego ocierającego się o jej nogę. Z lekkim zaskoczeniem spojrzała w dół, gdzie między jej stopami kreśliła lemniskatę ciężarna kocica. Mrucząc, zwierzę skierowało się po chwili do pieca, gdzie zniknęło za tylną jego ścianą. Inga wzięła lampę, stojącą na stoliku obok łóżka i skierowała się ku miejscu, gdzie ostatnim razem widziała kocicę. Za piecem były dwa małe schodki a nad nimi wejście do głębokiego ciemnego niskiego pomieszczenia, z którego wystawało siano i kawałek puchowej kołdry. Podniosła lampę na wysokość oczu by przyjrzeć się wnętrzu. Na kołdrze leżała zwinięta ciemna postać.
Inga pociągnęła lekko za wełnianą spódnicę, po czym zobaczyła, że strzępki wełny zostały jej w palcach.
-Lidia?- postanowiła zapytać i wsunęła się częściowo do zapiecka, żeby potrząsnąć kobietą.- Lidia!
Staruszka zakaszlała i uniosła głowę. Inga uspokoiła się.
-Lidia, dlaczego tutaj leżysz? Masz przecież łóżko.
Staruszka obróciła się i wybałuszyła oczy w przestrachu. Dopiero po chwili napięcie ustąpiło i na twarzy kobiety pojawił się lekki uśmiech.
-Oh, Inga? To ty? 
-To ja. Muszę ci coś powiedzieć. Możesz wyjść?
Lekki uśmiech zniknął. 
-Tak, tylko pomóż mi dziecino. Lata już nie te…
Inga przytrzymała kobietę i poprowadziła do łóżka. Lidia usiadła, po czym od razu się położyła. Inga przykryła ją kołdrą, którą przyniosła zza pieca. Dłonie starszej kobiety były zimne i mokre. Oczy zamglone i zmęczone. Inga czuła, że Lidia jest zmartwiona, ale w jej aurze było też coś, czego Inga zinterpretować nie potrafiła. Coś ciężkiego i kleistego jak glina, a przy tym delikatnego i powolnego w jej odczuciu.
- Sołtys kazał obudzić dzisiaj babkę Michałową. Widziała kogoś. To mógł być Konrad. Gonili go, na koniach.- Inga zawiesiła głos.
Staruszka nie odpowiadała. Rozmyślała. Jednak nie o tym, co do niej mówiła Inga, ale o wydarzeniach z przeszłości. Do Ingi dotarła chaotyczna fala ciepła a w zaczerwienionych oczach Lidii zobaczyła łzy.
- Lidia, on żyje. 
Staruszka, spojrzała na Ingę i uśmiechnęła się znów drżącymi ustami. 
- Tam, przy oknie, w komodzie… - wskazała kierunek palcem. – Tam jest list. I woreczek. Przynieś mi…
Inga potwierdziła głową i podeszła do rozpadającej się komody i otworzył pierwszą szufladę. Wyjęła woreczek i złożoną na pół kartkę.
-Lidia, ale tu jest moje imię na kartce…

Lidia już nie odpowiedziała. Ciężkość i kleistość wypełniła przytłaczająco całą izbę. Lidia nie żyła.
Marzyciele cierpią i umierają tak długo jak trwa ich życie a żyją zwykle długo. Mówi się, że po to, żeby mieć czas na pokutę za każdą bezproduktywną myśl i każdą nierealną rządzę, która odciągałaby ich uwagę od świata nieubłaganych praw fizyki i biologii. Niektórzy z nich jednak pod koniec życia wyznają, że to nadzieja sprawia, że tak długo są jeszcze na tym świecie. To nadzieja odziera ich z resztek przyzwoitości i człowieczeństwa, by mogli walczyć o swój czas jeszcze bardziej zachłannie, jeszcze bardziej skutecznie.
-Czy to nadzieja Konradzie? Czy dlatego nas opuściłeś?- myślała Inga, patrząc w ogień, który trawił drobne ciało Lidii. Nikogo nie było na ceremonii, oprócz niej i kotów. I koty jednak po chwili zniknęły w wysokich trawach okolicznej łąki, zorientowawszy się, że w chacie nie ma dla nich nic wartego zjedzenia.
Wpatrywała się w ogień przepełniona smutkiem, tęsknotą i poczuciem winy. Uniosła bukiet z wrotyczu, krwawnika i wiązu i wrzuciła go do ognia razem z listem, który zostawiła jej Lidia. Po jej policzkach popłynęły łzy, których nie mogła powstrzymywać ani chwili dłużej. 
-Zakończmy to Lidio. Zakończmy to długie pożegnanie. 
Tłumiąc łkanie uklękła i ułożyła dłonie płasko na mokrej od deszczu ziemi. Zamknęła oczy i skoncentrowała się na przepływie energii. Ciało jej przeszył chłód. Po chwili na swoich zimnych policzkach poczuła żar ognia, który wystrzelił ponad dachy okolicznych zabudowań. Białe płomienie spopieliły w ciągu kilku sekund ciało Lidii i drewniany podest, na którym ciało to zostało złożone.

Wyczerpana Inga oderwała dłonie od gruntu i wstała z trudem utrzymując równowagę.Wyjęła z kieszeni spódnicy woreczek, który leżał w komodzie razem z listem i zebrała do niego prochy, po czym przywiązała go do pasa. Zabrawszy uprzednio przygotowany plecak wyruszyła w drogę, gdyż nic nie trzymało jej już w Brzezinie a czas by iść był już najwyższy. Gwiazda Zaranna jaśniała jasno na niebie. Słońce właśnie zaczynało wschodzić od strony rzeki barwiąc horyzont czerwienią. 

4 komentarze:

  1. "Szum olchowych liści zagłuszył nagle tupot okutych w ciężkie buty stóp" - tupotały same stopy, buty nie miały znaczenia.

    "zbliżają się, rozgniatając młode kłącza" - bo w tamtej rzeczywistości korzenie roślin leżały na wierzchu.

    "Nogi stawiane były bezwładnie" - i całkiem niezależnie od stóp. Stopy tupały w wysokich trawach a nogi...

    "a ramiona uderzały o wystające konary, częściej, z coraz głośniej niesionym echem" - bo tamtejsze drzewa były bardzo niskie i puste w środku

    "tak że stracił pościg na wadze całej widocznej sceny." - co?

    Początek historii wydaje się ciekawy.




    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaa...też coś mi nie grało w tym wstępie, ale ciężko było mi wyłapać samej co to takiego. Dzięki za analizę. Mogę teraz poprawić ten fragment.

      Usuń
  2. Pozdrowionka od szczyglisia ;)

    OdpowiedzUsuń